Telefon

+48 782 646 143

Email

spotkanipsychoterapia@gmail.com

Przyjmuję

wtorek - czwartek

Pewnego jesiennego wieczoru pochłaniałam książkę – reportaż o naszych i już nie naszych podkarpackich terenach. Przemierzałam strona po stronie historie Bieszczad, które od dekad zarastają porośnięte zapomnieniem. Na szczęście są jeszcze ślady dawnych wsi i ich mieszkańców. Prowadzą do nich wąskie, leśne ścieżki, opuszczone mogiły i książki, skrywające tajemnice tych zapierających dech w piersiach terenów.

 

Zarys historii

Historyk Maciej Augustyn piszący o Bieszczadach napisał, a zespół KSU w utworze „Moje Bieszczady” wyśpiewał:

Druty na granicy
Dzielą nacje dwie
Dzieli ściana nienawiści
I przeraża mnie
San jest taki płytki
Gdzie Beniowej brzeg
Dzieli ludzi, dzieli myśli
Straszny jego gniew

Tych kilka wersów dobitnie opisuje losy bieszczadzkiej krainy sprzed kilku dziesięcioleci. Wtedy to granica między Polską a Ukrainą uległa zmianie, a wielu mieszkańców tamtejszych terenów z dnia na dzień straciło cały dorobek swojego życia w wyniku przymusowych przesiedleń.

Dzisiaj Bieszczady kojarzą nam się z obcowaniem z naturą, wyjazdem „na sam koniec świata” czy totalnym odcięciem od rzeczywistości… I dobrze, bo region ten malowniczy ma wiele do zaoferowania spragnionym turystycznych wrażeń. Jednak po drugiej stronie medalu jest brutalna i trudna historia, która co jakiś czas dopomina się o uznanie i zapamiętanie. Chcąc czy nie, stykamy się z nią. Kto zboczy w mniej uczęszczane bieszczadzkie szlaki spotka się z „duchem przeszłości” i pewnie prędzej czy później natrafi na relikty minionych wydarzeń. Pokryte mchem, porośnięte gęstą trawą cmentarzyska i miejsca po dawnych cerkwiach przyciągają poszukiwaczy przygód. Od nas zależy co z tym znaleziskiem zrobimy – przejdziemy dalej rzucając okiem czy zatrzymamy się, by zadumać przez chwilę nad zamierzchłymi czasami?

 

Przecinające się bieszczadzkie szlaki przeszłości i teraźniejszości we wsi Beniowa

A kto się zatrzyma na dłużej często potwierdza, że jest w tych spotkaniach coś bardzo mistycznego. Może to tajemniczość tego co pozostało, niczym kocem strzępy wsi okryte przez wszechobecną naturę? A może sam fakt, że historia tak wielu miejsc i wielu istnień została na tych terenach tak nagle przerwana? Wiele pytań rodzi ta zagadka.

Pewnie gdyby nie ciekawość historii i jej wpływu na teraźniejszość psychoterapia nie byłaby dla mnie tak fascynująca. Interesuje mnie to co zwiemy kolejami losu, dlatego ja też wybrałam się w taką podróż śladami dawnych mieszkańców Podkarpacia. To był piękny, wiosenny dzień, gdy z plecakiem wyruszyłam na spotkanie z tym co pozostało po miejscowości Beniowa, położonej przy granicy z Ukrainą, nieopodal źródeł Sanu. Szczerze mówiąc mało wiedziałam o losach tej miejscowości. W zasadzie wiedziałam tylko tyle, że kiedyś istniała, a teraz jej nie ma. Tak jak się spodziewałam przywitały mnie ruiny, ziołami i polnymi kwiatami porośnięte nagrobki, kilku innych ciekawych historii turystów. Chwila refleksji nad tym, czego już nie ma… Piękno i smutek na jednym kadrze.

W książce, która skłoniła mnie do tego wpisu również pojawił się wątek Beniowej, której losy zakończyły się tragicznie w niedzielę 2 czerwca 1946 r. w wyniku nagłego, przymusowego przesiedlenia mieszkańców. Tego dnia ta tętniąca życiem wieś przestała istnieć. Głośne rozmowy mieszkańców i bicie cerkiewnych dzwonów ustało. Przyznam szczerze, że gdy czytałam o losach Beniowej z przejęcia zaczęło mocniej bić mi serce. Mój wzrok zatrzymał się na dacie najtragiczniejszego w dziejach historii wsi wydarzenia. Byłam tam… odruchowo sięgnęłam po telefon, aby zobaczyć zdjęcia z wyprawy. Byłam tam… 2 czerwca. Inni też tam wtedy byli. Wzruszyłam się, bo mimo, że to przypadek łatwo wytłumaczalny piękną pogodą to… może jednak nie był to przypadek?

Bez względu na to jak to rozumiemy, to odkrycie zatrzymało mnie przy Beniowej jeszcze bardziej. Chociażby ten wpis o tym świadczy. Te rozmyślania towarzyszą mi od kilku miesięcy i czasem wracają jak bumerang. Już nie raz próbowałam ubrać je w słowa, zamknąć w treści ale jakoś nie wychodziło. Może te refleksje potrzebowały dojrzeć, aby mogły pójść dalej w świat. Pewnym jest, że za tym niezwykłym dla mnie odkryciem pojawiła się myśl.

 

Syndrom rocznicy i trauma transgeneracyjna

I tak zaduma nad bieszczadzkimi tragediami zaprowadziła mnie do skojarzeń, którymi chcę się podzielić. Pierwsze skojarzenie, które w zasadzie łączy się z pozostałymi dotyczy sytuacji, których być może doświadczamy w życiu. Może dzielimy urodziny z innym członkiem rodziny, albo ni stąd, ni zowąd jakaś konkretna data kojarzona jest z różnymi wydarzeniami. A może rodzinnie wykonujemy określony zawód? Albo wertując historię rodzinną możemy zauważyć, że dość często pojawia się jakieś imię na drzewie genealogicznym albo stajemy na ślubnym kobiercu co pokolenie w tym samym wieku? I pewnie gdyby się przyjrzeć i przewertować – w każdej rodzinie coś takiego odnajdziemy. Jeśli zauważymy takie powiązania może okazać się, że odkryjemy coś bardzo znaczącego dla naszej własnej historii. Takie „powtórzenia” nazywamy syndromem rocznicy.

Rodziny często skrywają swoje tajemnice, nawet jeśli pierwotnie nikt nie chciał przed krewnymi niczego zatajać. Takie tajemnice zazwyczaj powstają nieświadomie i mogą wiązać się rożnymi, trudnym, traumatycznymi dla rodziny wydarzeniami. Trauma ma to do siebie, że odbiera moc. To co nieprzeżyte i niewypowiedziane może stać się traumą. Nawiązując do historii Beniowej – traumatycznym dla mieszkańców tej wsi mogło być to, że musieli opuścić ją z dnia na dzień i już nigdy nie mogli do niej powrócić. Nie mogli o tym mówić. Takie wydarzenia mogą zmienić oblicze miejsc i osób związanych z traumą. W rodzinie takimi wydarzeniami mogą być: nieuleczalna choroba któregoś z jej członków, śmierć dziecka, nagłe przerwanie szczęśliwego życia nagłą i dramatyczną śmiercią. Z kolei nałogi, łamanie prawa czy niezrozumiałe przez pozostałych członków rodziny podjęte przez kogoś decyzje mogą wiązać się z wykluczeniem, co nieświadomie może doprowadzić do rodzinnego milczenia na czyjś temat, jakby wszyscy w rodzinie umówili się, że „o tej osobie nie mówimy”. Niejawna umowa czy traumatyczne wydarzenie mogą stać się z biegiem czasu takimi ruinami czy porośniętymi cmentarzyskami w życiu przyszłych pokoleń. Te wydarzenia i te osoby były, a teraz jakby ich nie było. I to właśnie może wiązać się z traumą i syndromem rocznicy – w traumie transgeneracyjnej inaczej zwanej międzypokoleniową.

 

Czy tajemnicę dziedziczonej traumy można odkryć?

Nie da się jednoznacznie potwierdzić, że takiej traumy się doświadcza. Jednakże w literaturze osoby, które z takim rodzajem traumy się borykały najczęściej doświadczały ciężaru, którego nie były w stanie zrozumieć. Podobnie z poczuciem winy oraz lękiem, który wzmagał się bardzo np. podczas myśli o wojnie, Holokauście czy reparacjach politycznych, nawet jeśli samemu tego się nie doświadczyło. Czasem osoby miały poczucie, że żyją cudzym życiem. A potem odkrywały, że noszą imię po przodku, który wcześnie i tragicznie zmarł. Jakby rodzina nieświadomie nadając imię zmarłej osoby chciała ją wskrzesić.

Droga ku zdrowieniu jest jak ta droga do Beniowej: to powolny marsz wśród bujnej roślinności i dzikich zwierząt. Tylko dlatego idziesz dalej bo wiesz, że spotkasz tam ruiny dawnych wydarzeń. Dając uwagę temu, co straciło głos przynosisz ukojenie przeszłym wydarzeniom w ich samotnym cierpieniu. Takie spotkanie może uleczyć też Twoje cierpienie.

 

 

Książka, o której wspominam to: Potaczała Krzysztof, Tak blisko, tak daleko. Bieszczady po drugiej stronie granicy; Prószyński i S-ka, Warszawa 2022.

SpoTKANI Ewa Rygalik

SpoTKAJMY się ...w słowie.
Psychoterapia inaczej - życie jako felieton i sztuka.

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *